Katastrofy w polskim lotnictwie wojskowym. W miejscowości Nowa Pilona k. Bogaczewa pod Elblągiem, przy drodze krajowej nr 7 rozbił się samolot wojskowy MIG 21. Pilot zdołał się
W rozdziale tym zwrócono uwagę przede wszystkim na przeciwdziałanie mobbingowi w sferze zarządzania organizacją, psychologiczne sposoby obrony przed mobbingiem, jak również na społeczne sposoby walki z mobbingiem.W piątym, ostatnim rozdziale pracy, zaprezentowane zostały wynik badań ankietowych na temat zjawiska mobbingu.Przy pisaniu
Od początku wojny na Ukrainie ofiarami Rosji padło 18 tys. cywilów – wynika z raportu ONZ. Biuro wysokiego komisarza Narodów Zjednoczonych do spraw praw człowieka (UNHCHR) opublikowało miesięczny raport o ofiarach wśród ludności cywilnej na Ukrainie. Według dokumentu w okresie od 24 lutego 2022 r., czyli od początku rosyjskiej
RT @Minister_Prawdy: Burmistrz jednego z węgierskich miast wyrzucił wszystkich ukraińców po fali rozbojów i gwałtów. W Polsce z tych przestępców by zrobili ofiary, a ze zgwałconych ofiar przestępców. 03 May 2023 19:41:11
Centrum Informacji o Ofiarach II Wojny Światowej Archiwum Instytutu Pamięci Narodowej ul. Janusza Kurtyki 1. 02-676 Warszawa. Represje niemieckie: (22) 566 25 61; (22) 566 25 74. Represje sowieckie: (22) 581 86 47; (22) 581 86 12. e-mail: ofiary@ipn.gov.pl. Instytut Pamięci Narodowej. Baza Ofiar Zbrodni Wołyńskiej -.
W środę Ministerstwo Zdrowia odnotowało 794 zgony osób zakażonych koronawirusem - to rekord czwartej fali epidemii w Polsce. Znany lekarz, prof. dr hab. med. Krzysztof J. Filipiak - kardiolog
61 osób zginęło w kolejnej fali zamachów w północnym Iraku, w tym 29 w Mosulu – podały źródła bezpieczeństwa i medyczne. W ubiegłym miesiącu w zamachach zginęło – według ONZ – ponad tysiąc osób.
Upały panujące w kanadyjskiej prowincji Quebec pochłonęły już 33 ofiary śmiertelne – poinformował w czwartek na swoim portalu publiczny nadawca CBC na podstawie danych z publicznych ośrodków zdrowia.
Zobacz też: Najsłynniejszy niedźwiedź w Wojsku Polskim. Po wojnie Wojtka czekał smutny los. Rodzina ofiary odrzuciła wcześniejszą prośbę 35-latka o mediację.
W Sierra Leone ofiarami gwałtu padło 60 000 obywatelek. Wojna domowa w Kongo to ponad 200 000 ofiar. W Bośni i Hercegowinie zgwałcono natomiast 50 000 kobiet. Wojenna przemoc seksualna ma swoje źródła nie tylko w zachowaniu obcych żołnierzy, ale także partnerów, mężów, ojców czy braci.
fwBm. Dziś fala w wojsku to już historia. Ale w czasach PRL i w latach 90. dręczenie kotów, czyli młodych poborowych, przez dziadków, czyli starszych stażem kolegów, było normą i zarazem rytuałemGłuszenie kota, odpalanie zisa, dzika świnia, mucha - to tylko kilka określeń doskonale znanych starszym stażem poborowym, ale przede wszystkim tym, którzy stawiali pierwsze kroki w Ludowym Wojsku Polskim. W czasach PRL służba zasadnicza w wojskach lądowych trwała dwa lata, a w marynarce wojennej - nawet trzy. To dość czasu, by zorientować się w kwestii zasad panujących w armii. A ponieważ do wojska trafiali wszyscy zdrowi, młodzi mężczyźni, anegdoty i historie związane z mundurem wyrastały jak grzyby po deszczu. Wojskowa fala trafiła nawet do popkultury, o czym może się przekonać każdy, kto obejrzy słynny swego czasu film Feliksa Falka „Samowolka” z 1993 r. Byli żołnierze, jak jeden mąż, przyznają jednak, że obraz wyreżyserowany przez Feliksa Falka to gruba przesada. „Wydaje się, że kręcić go [film - red.] mogli ci, co słyszeli o wojsku tylko z opowieści kolegów przy wódce” - napisał w sieci jeden z niezadowolonych widzów oraz, jak można się domyślać, weteranów służby zasadniczej. Bez wątpienia na pobicia czy inne brutalne sceny nawet w wojsku z czasów PRL nie było miejsca. Nie oznacza to jednak, że życie kota było usłane różami.„Praca jest oczywiście dla kotów, a przypilnować ich musi wicerezerwa. Rezerwista winien leżeć na łóżku i nic go nie powinno obchodzić. Koty muszą przynieść mu śniadanie i kolację, czasami nawet obiad, umyć menażkę, wyprasować mundur itp. Kot powinien także, wchodząc do sali, stanąć w postawie zasadniczej, oddać honor i zameldować się jak przed oficerem: panie rezerwisto, szeregowy taki a taki prosi o pozwolenie do pozostania. Zapytany recytuje, ile szczęśliwych, słonecznych i bezrobotnych dni pozostało rezerwie do cywila. Bywają też bardziej rozbudowane wierszyki do meldowania” - czytamy w „Czerwonych pająkach” Józefa Marii Ruszara. Autor - w czasach PRL opozycjonista, a wolnej Polsce dziennikarz - służył pod koniec lat 70. w 36. Łużyckim Pułku Zmechanizowanym, a jego świadectwo jest tym cenniejsze, że opracowali je naukowcy z Instytutu Pamięci Narodowej. „Czasami czuję się jak badacz w batyskafie, obserwujący egzotyczny świat podwodnych potworów” - ta fala?Trudno odpowiedzieć na pytanie, skąd wzięło się zjawisko fali w Ludowym Wojsku Polskim. Tym bardziej że w literaturze najczęściej opisuje się perypetie kotów, ale nie to, skąd wziął się zwyczaj ich prześladowania. Bezcenne są oczywiście świadectwa tych, którzy odczuli władzę starszych kolegów na własnej skórze. Ale zacznijmy od teorii. Wiadomo, że powstawanie nieformalnej hierarchii, nawet w tak sformalizowanej strukturze jak wojsko, to nic nowego. Ktoś, kto zaczyna karierę w jakiejś formacji, zawsze jest traktowany jako obcy, który musi się nauczyć panujących zwyczajów. Już w czasach II Rzeczypospolitej nie tylko młodzi żołnierze, ale nawet początkujący oficerowie musieli się liczyć z tym, że na szacunek kolegów trzeba sobie zasłużyć. Najszczęśliwszy moment dla każdego poborowego - dzień powrotu do normalnego życia. Charakterystyczne chusty szykowano całymi tygodniami, jeszcze w koszarach- To problem dużo starszy, niż mogłoby się wydawać. Swego rodzaju wkupywanie się w łaski kolegów można było obserwować w armii carskiej, a nawet legionach rzymskich. Zawsze istniał obyczaj wprowadzenia młodych wojowników do towarzystwa. Dla wszystkich zamkniętych środowisk, a takim jest również armia, zdaje się to naturalne - w rozmowie z „Nasza Historią” zapewnia gen. Stanisław Koziej, były szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego, który pierwsze kroki w wojsku stawiał w połowie lat 60. ubiegłego wieku. Dodaje, że to, co nazywamy falą, miało raczej „charakter sympatycznych żartów”, ale zdarzały się nadużycia godne potępienia. - Faktycznie, czasem dochodziło do znęcania się starszych żołnierzy nad kolegami. Takie wypaczenia tradycji to przestępstwa, które należy ścigać, jak we wszystkich innych dziedzinach życia społecznego - podkreśla wojskowy. Z nieoficjalnych relacji żołnierzy, którzy wspominają tamte czasy, wynika, że brutalna fala przyszła do Ludowego Wojska Polskiego przede wszystkim ze Wschodu. Życie poborowych z Armii Czerwonej było prawdziwą gehenną w porównaniu do tego, co przechodzili Polacy wcielani do wojsk PRL. Co ciekawe, spory wpływ na wzrost przemocy w szeregach LWP mieli... więźniowie! Trzeba bowiem pamiętać, że oni także lądowali w armii. Jedna z jednostek karnych, chyba najsłynniejsza, mieściła się w Orzyszu. Trafiali tam nie tylko ci, którzy samowolnie opuścili swój posterunek czy nie wylewali za kołnierz podczas służby. Jak już pisaliśmy w „Naszej Historii”, na pobyt mogli także liczyć działacze opozycji, a obok nich i zatwardziali recydywiści. - Subkultura [gitowców - red.] powstała w kryminale, ale w podziemiu. Wartością, wokół której zrzeszali się „git ludzie”, było obalenie komunizmu. To był polityczny wątek walki wewnętrznej w społeczeństwie, czystości, utrzymania polskości - w rozmowie z Fundacją „Animacja” przyznał jeden z byłych Żeby nie myśleć, żołnierze musieli wykonywać najbardziej absurdalne zadania. Właśnie po to, żeby nie przyszło im do głowy, że jakiś rozkaz jest bez sensu. Te wszystkie anegdoty o szorowaniu korytarza szczoteczką do zębów czy zamiataniu schodów pod górę są prawdziwe. Tak to właśnie wyglądało i spełniało swoją funkcję - kilka lat temu na antenie Polskiego Radia stwierdził Antoni Pawlak. To on napisał „Książeczkę wojskową”, reporterską relację z armii, która po raz pierwszy pojawiła się w drugim obiegu pod koniec lat 70. W razie potencjalnej agresji razem ze swoją kompanią saperów miał rozminowywać pola minowe. Z pewnością pobytu w Ludowym Wojsku Polskim dobrze nie relacji Pawlaka, w III RP dziennikarza i rzecznika prezydenta Gdańska, wynika, że fala, ale też armia jako taka, była zdominowana przez przemoc. Jego zdaniem niszczono tam ludzi. „Większość strasznych rzeczy, które działy się w wojsku, nijak się miała do przepisów. Były wymysłem kadry albo starego wojska, czyli fali. Po to, żeby utrzymać dyscyplinę, porządek” - relacjonował Pawlak. Podkreślał, że taki system świetnie funkcjonował. I wcale niełatwo było się przeciwstawić. „Kiedy pisało się skargę na oficera, on dostawał ją pierwszy. Jedyną instytucją, do której można było napisać skargę, poza drogą służbową, był Główny Zarząd Polityczny Wojska Polskiego” - wspominał. Jak mówił, w pułku nikt nie bał się niczego bardziej niż kontroli. A ta była standardową procedurą po każdym donosie. Co ciekawe, Antoni Pawlak zapewnia, że nawet jako starszy stażem wojskowy nigdy nie miał pokusy, by gnębić młodszych kolegów. „Próbowałem kiedyś pomóc młodemu żołnierzowi, który był strasznie tłamszony. I zauważyłem, że on się mnie coraz bardziej boi, z każdym słowem. Myślał chyba, że mój pomysł na to, jak go zgnoić, był na tyle wyrafinowany, że go nie rozumie. Ale była też gotowość i przyzwolenie ze strony młodych [na falę - red.]: tak musi być, musimy przez to przejść” - opowiadał autor „Książeczki wojskowej”. Zupełnie inne podejście cechowało z kolei Józefa Ruszara. Z lektury „Czerwonych pająków” wynika, że wręcz czekał na świeży narybek. Czy można nazwać go sadystą? On sam siebie określa mianem „badacza”.Przysięga młodego rocznika podchorążych, rok 1982„Podnieciłem się naukowo. Rysiek nie lubi tego typu imprez. Jest zresztą z tych, którzy muchy nie skrzywdzą. Gdy ma wydać rozkaz żołnierzowi, to widzę, jak się męczy (...). Mimo to Rysiek wie, że potrzebuję tego typu doświadczeń i obserwacji, bo jest jednym z wtajemniczonych. Często nosi moje listy, a czasami przechowuje moje notatki” - pisał w wojsku Ruszar. A nawet przyznał się, że podjudzał kaprali do „zabawy” z jednym z kotów! Sytuacja, którą opisano w książce, dla nieszczęśnika skończyła się dobrze. Wyszedł cało z opresji i przynajmniej tym razem nie padł ofiarą bardziej doświadczonych stażem poborowych. Fala mierzona centymetremChociaż relacje Ruszara i Pawlaka różnią się, łączy je czas powstawania - oba teksty zostały napisane podczas służby w latach 70. Punktem zbieżnym jest także słownik czy też leksykon żołnierskiej gwary. I choć dostępne źródła mówią, że fala nie była praktykowana wszędzie, to jednak w obydwu publikacjach można znaleźć słownictwo, które jej dotyczy. Dlaczego? Być może ze względu na zachowanie kadry zawodowej. „Sekcja polityczna próbuje z tymi zwyczajami walczyć, jednak robi to bez specjalnego przekonania. I nic dziwnego (...). Próby walki z tymi zwyczajami na szczeblu kompanii kończą się przeważnie sromotną klęską kadry. Prowadzą do sytuacji, kiedy nikt nie pracuje. Starzy, bo nie wypada ze względu na falę, a młodzi, bo co mamy być gorsi” - czytamy na kartach „Książeczki wojskowej”. Ale do tym, jakie miejsce w szeregu zajmował żołnierz, decydował przede wszystkim staż. A Ludowe Wojsko Polskie wzywało swych obywateli na dwuletnią albo trzyletnią służbę - do żołnierskich warunków na dłużej musieli przywyknąć marynarze, więc i koty musiały cierpieć dłużej. Ci, którzy przebywali w armii najkrócej, byli określani sierściuchami czy kubusiami. Mieli przed sobą od 365 do 725 dni służby. Kolejny szczebel to wicerezerwiści - tym do odbębnienia zostało od 184 do 365 dni służby - i wreszcie rezerwa, czyli ci, którzy wracają do cywila najpóźniej za pół roku. Odrębną kategorię stanowili marynarze. I wcale nie chodzi tu o żołnierzy marynarki wojennej, ale wojskowych ukaranych aresztem. Nie dość, że najczęściej musieli doliczyć do swojej służby okres kary, to jeszcze mieli do odsłużenia aż dwa tygodnie więcej! Inne określenie dla członków tej grupy odnotowane przez Ruszara to dziadek. Tym mianem byli nazywani wojskowi, którzy lada dzień mieli przejść do podkreślić, że w różnych jednostkach określenia te mogły być modyfikowane, wiązały się z innymi przywilejami czy obowiązkami. Przykładowo: w sieci można na przykład znaleźć kategorię cywila, który wyjdzie z wojska za 50 dni. Niezależnie od tego, gdzie który żołnierz służył, wojskowy zwyczaj związany z kotami miał jednak jeden wspólny mianownik. Niemalże wszędzie znane było pojęcie „meldowania fali”. O co chodzi? „Na stołówce żołnierskiej po zjedzeniu obiadu odrywa się kolejny centymetr z metra krawieckiego i uderzywszy łyżką trzykrotnie w stół, głośno krzyczy się cyfrę, czyli liczbę dni, które zostały jeszcze do odsłużenia. Przywilej ten dotyczy wyłącznie rezerwistów” - objaśnia Józef Ruszar. „Jeśli swoją falę próbuje meldować jakiś sierściuch, jest odpowiednio doceniany przez falowca i nikogo to nie dziwi” - tłumaczy meandry tego zwyczaju Antoni Pawlak. Nie zawsze „rozrywki co niemiara” Na kartach „Czerwonych pająków” można wyczytać, że starsi stażem wojskowi zacierali ręce na przybycie młodszych kolegów. Specjalnie na tę okoliczność układano wierszyki czy tworzono przyśpiewki. Naturalnie wszystko zależało od jednostki, w której powstawały. Z „podręcznego leksykonu wojskowego” opisanego przez Ruszara poznamy, hm, tradycję 6. Łużyckiego Pułku Zmechanizowanego z lat 1978-1979. Na pierwszy ogień autor bierze WSW (Wojskowa Służba Wewnętrzna) i „wycieczkę do trójmiasta”. O co chodzi? W tej „zabawie” pierwsze skrzypce grali kaprale, którzy szkolili świeży narybek. Najpierw proponowali zapisy do WSW i wycieczkę. Jak nietrudno się domyślić, chętnych nie brakowało - wszak służba w żandarmerii to prestiż, a też wyjściem z jednostki nikt nie wzgardzi. Pokazy sprawności podczas przysięgi wojskowej kolejnego rocznika poborowych, rok 1995 - fala wciąż była wtedy w wojsku jednym z najtrwalszych spadków po PRLJak kończyła się „zabawa”? „Ci, którzy zgłosili się do WSW, dostają Wodę, Szmatę, Wiadro i zmywają korytarz. Turyści zaś zwiedzają »trójmiasto«, czyli zazwyczaj łączone trzy pomieszczenia: kibel, umywalnię i palarnię. No i grzeją rejony aż miło... Zaskoczonych honoruje rechot starego wojska i wrzask: Biegiem! Bieg!, Co, jeszcze się burzy? Biegiem, bo przep....ę [sadystyczna forma znęcania się - red.], kocie jebany!” - cytuje Józef Ruszar. Odzywki z pewnością są wulgarne, ale zmuszanie do sprzątania to jeszcze nie żadne tortury. Chociaż oczywiście zdarzały się bardziej agresywne zwyczaje. Przykładowo za taki można uznać głuszenie kota. Delikwent był zobowiązany, żeby włożyć głowę do blaszanej szafki, a starszyzna niespodziewanie biła w nią taboretem. „Kot wyskakuje ogłuszony. Potem bierze się następnego kota” - tłumaczy autor „Czerwonych pająków”.Za jedną z bardziej brutalnych form gnębienia kotów należy również uznać formę fali nazywaną motylem. Nie ma co ukrywać, w tym przypadku w grę wchodził nawet areszt za zbiorowe pobicie. Ale nie ma się co dziwić, skoro jeden z kubusiów był trzymany przez kolegów za ręce i nogi, a reszta tłukła go pasami po tyłku... W tym wypadku dziadki czy rezerwiści musieli się dwa razy zastanowić. Bo jeśli donos okazałby się skuteczny, czekałby ich dłuższy pobyt w Ludowym Wojsku Polskim. A tego niemal wszyscy próbowali uniknąć. Zdarzały się i tragedie, ale też próby ucieczki. Rezerwiści wracają do domu po służbie wojskowej. Wrocław, przełom lat Józefa Ruszara czytamy nawet o wisielcu. „Jakby cały czas jechał na szmacie i szczocie, dostawał więcej w pizdę, toby nie miał czasu na głupstwa” - komentował ktoś. „Młody nie powinien mieć czasu, bo o domu myśli, o dziewczynie, o wódce” - stwierdził kto inny. Zgodnie z książkową relacją podobne komentarze były nagminne. Jedno jest pewne: sprawa odbiła się szerokim echem, a ostatecznie stwierdzono, że młodzian z Hrubieszowa targnął się na swoje życie w związku z wydarzeniami na tle rodzinnym. Oczywiście o fali nikt nie wspominał. Ale może wcale nie chodziło o nią? Poborowi robili wszystko, byle tylko wyrwać się do cywila. Jak pisze Antoni Pawlak, niektórzy byli w stanie pociąć się żyletką (na całym ciele), rzucać w zawodową kadrę taboretami czy nawet symulować nocne moczenie. Znalazł się i taki delikwent, który po trzech dniach skoczył z nożem od niezbędnika na dowódcę. Zresztą, trudno się dziwić, bo niechęć do Ludowego Wojska Polskiego nie była niczym nadzwyczajnym. „Lepiej świni dać kotleta, niż pozostać tu na trepa” - mówi jedno ze znanych powiedzonek z lat 70.
Bestialskie pobicia, upokorzenia i morderstwa. Samobójstwa i ucieczki z bronią. Fala była zmorą wojska komunistycznej Polski – podkreślają autorzy najnowszego magazynu „Historia Do Rzeczy” poświęconego zjawisku fali w czasach PRL i początkach III RP.„Patologie Armii Czerwonej – pod nazwą fali – trafiły do Ludowego Wojska Polskiego. A stamtąd do armii niepodległej Polski” – stwierdza redaktor naczelny miesięcznika Piotr Zychowicz. W jego opinii po 1944 r. doszło do wypaczenia postrzegania służby wojskowej, która w II RP była postrzegana jako najwyższy zaszczyt, a w PRL stała się zagrożeniem dla życia młodych ludzi. Każdy sposób na uniknięcie zetknięcia z patologią „Ludowego” Wojska Polskiego był dopuszczalny i społecznie tolerowany. „W państwach totalitarnych, szczególnie w armiach zorganizowanych według metod sowieckich, przymusowa służba wojskowa była dla większości żołnierzy przeżyciem wyjątkowo bolesnym” – stwierdza Marcin Bartnicki. Jak zauważa autor cechą służby w armiach naśladujących działanie armii sowieckiej było również popieranie przemocy wobec młodych żołnierzy przez kadrę oficerską, która w ten sposób dążyła do zapewnienia posłuszeństwa. Było to tym bardziej istotne, że jak zauważa redaktor „Historii Do Rzeczy” normy wpajane poborowym były dla nich zupełnie obce i całkowicie odrzucane. Zauważali to również prowadzący badania socjologiczne w latach osiemdziesiątych. Pomimo ograniczonej wiarygodności ich wyników, wyłaniający się z nich obraz służby wojskowej w tak zwanym LWP jest przerażający, szczególnie, jeśli czyta się fragmenty w których peerelowscy socjologowie zauważali przekładanie się zwyczajów fali na ogólne normy życia społecznego. „Wszystkie dane potwierdzają, że zmiany dokonujące się w czasie trwania służby wojskowej w postawach żołnierzy podążają w kierunku ogólnomoralnego aspektu stosunków międzyludzkich” – zauważano w raporcie z końca lat osiemdziesiątych. „Podobnie jak inne komunistyczne instytucje LWP degenerowało ludzi, którzy do niego trafiali” – podsumowuje autor. Dla większości młodszych czytelników zjawisko „fali” jest znane wyłącznie z opowieści lub słynnego filmu Feliksa Falka „Samowolka”. Autorzy magazynu zamieszczają więc słownik żołnierskiej fali w których objaśniają podstawowe pojęcia wojskowej „fali”, tak jak „corrida”, „trep”, „dziadek”, „stalowiec” czy „glonojad – po otrzymaniu komendy od starszego żołnierza, że ten widzi na oknie glony, kot musiał wylizać szybę”. Ze wszystkimi tymi zjawiskami i absurdalnością służby w armii PRL zetknął się działacz opozycji w latach osiemdziesiątych Jarosław Kapsa. Czterdzieści lat temu Kapsa trafił do jednej z najgorszych jednostek LWP. W rozmowie z miesięcznikiem stwierdza, że celem tej zbrojnej siły PRL była indoktrynacja. „Jeden z przedstawicieli komitetu wojewódzkiego powiedział nam, że wojsko jest jedynym miejscem, na które państwo może liczy, bo nauczono tam ludzi stać na baczność przed władzą. Nawet nie tyle wpajano poborowym socjalizm, ile przekonanie, że władza jest rzeczą świętą” – podkreśla Kapsa. Jego zdaniem była to również armia „pomocnicza dla armii sowieckiej” całkowicie niezdolna do prowadzenia rzeczywistych działań bojowych. „Byliśmy pułkiem artylerii przeciwpancernej. Używaliśmy armat wyprodukowanych w 1944 r., reszta sprzętu też była wiekowa. (…) Według naszych obliczeń czas przetrwania drużyny zwiadu artyleryjskiego w warunkach bojowych wynosiłby u nas ok. 15 minut. Z kolei czas przetrwania baterii przeciwpancernej to maksymalnie pół godziny. Nasze armaty miały szansę zniszczyć czołg typu Leopard 1, jeżeli trafiło się ze 100 m prostopadle w pancerz” – podkreśla działacz opozycji. Jak już wspomniano zjawisko „fali” przeszło do PRL z „bratniego” ZSRS. Tam jednak przemoc w armii przybrała duże bardziej zdegenerowaną formę, niż w stosunkowo „liberalnym” PRL. Efektem tzw. „diedowszczyzny” były setki samobójstw, okaleczeń oraz głęboka demoralizacja całych rzesz młodzieży wychowywanej w imperium sowieckim. W przeciwieństwie do Polski te sowieckie wzory wciąż obowiązują w armii obecnej Rosji. Są one tym drastyczniejsze, że „fala” jest wzmacniana konfliktami etnicznymi. „Dwa lata temu Anastazja Jegorowa, dziennikarka Nowajej Gaziety opublikowała wstrząsający artykuł o sytuacji panującej w koszarach koło Samary. Dwie trzecie stacjonujących w nich żołnierzy pochodzi z Kaukazu lub azjatyckiej części Rosji. Ludzie ci łączą się w agresywne gangi, które zamieniają w piekło życie słowiańskich żołnierzy. Wygląda więc na to, że rosyjska armia jeszcze długo daleka będzie od normalności” – podkreśla Piotr Zychowicz. W najnowszym numerze miesięcznika znalazła się również analiza innego zjawiska charakterystycznego dla sowieckiego totalitaryzmu. Historyk Mikołaj Iwanow przypomina zapomniany dziś ruch „obnowleńców”, który tuż po rewolucji lutowej dążył do głębokich reform cerkwi prawosławnej. Przez kolejne lata był wykorzystywany przez bolszewików do rozbijania cerkwi i wprowadzania podziałów wśród wiernych. Koniec tego ruchu przyniosła radykalizacja antyreligijnej polityki Stalina w drugiej połowie lat trzydziestych. Podobnie jak wiele innych tego rodzaju ruchów, został zniszczony, gdy przestał być potrzebny do instrumentalnych celów totalitaryzmu. Paradoksalnie resztki „obnowleńców” zostały zlikwidowane, gdy Stalin zdecydował o odbudowie cerkwi prawosławnej po agresji III Rzeszy w 1941 r. Pierwszym państwem w nowożytnej historii Europy, które w otwarty sposób zwalczało religie i niszczyło kościoły była rewolucyjna Francja. Piotr Semka, na przykładzie paryskiego Panteonu analizuje powstawanie państwa świeckiego. Dziś często zapomina się, że ta budowla miała być kościołem wotywnym wzniesionym na polecenie Ludwika XV. W 1791 r. stał się „świątynią narodu, grobem wielkich mężów i ołtarzem wolności”. Jak zauważa Piotr Semka, mimo burzliwych losów Francji w kolejnych dziesięcioleciach, Panteon wciąż pozostaje dziwną hybrydą kultu republikańskiego państwa i katolicyzmu. „Co parę lat odbywają się kolejne republikańskie pochówki. Republika podkreśla na wszystkie sposoby swą laickość, ale od dekoracji dawnej świątyni nie potrafi się jakość uwolnić” – zauważa autor. W najnowszym numerze również wiele artykułów związanych z historią II wojny światowej oraz Polskiego Państwa Podziemnego. „Żydowska konfidentka Stefania Brandstatter polowała na swoich rodaków ukrywającej się po aryjskiej stronie muru” – pisze Piotr Zychowicz. Jej historia jest bez wątpienia materiałem na film sensacyjny, niestety bez happy endu. Kochankiem niebezpiecznej konfidentki był oficer niemieckiego Urzędu Bezpieczeństwa. Wspólnie stworzyli skuteczny sposób wykrywania Żydów ukrywających się w stolicy Generalnego Gubernatorstwa. „Największe zyski Stefania Brandstatter czerpała nie z denuncjacji, ale z wyłudzania pieniędzy, złota i biżuterii od rodzin przetrzymywanych na gestapo. (…) Za pomoc brała zawrotne sumy – np. złoto o równowartości 120 tys. złotych. W obronie więźniów nie kiwała nawet palcem” – stwierdza autor. W Krakowie działało około dwudziestu żydowskich szmalcowników, których ofiarami padły setki ich rodaków. Pomimo wielu prób ukarania Brandstatter przez Polskie Państwo Podziemne i władze komunistyczne szmalcowniczka uniknęła odpowiedzialności. Jednym z najwspanialszych momentów w Powstaniu Warszawskim oraz pomocy Żydom organizowanej przez Polskie Państwo Podziemne w okresie II wojny światowej było wyzwolenie KL Warschau – obozu koncentracyjnego przy ulicy Gęsiej w ruinach getta. 5 sierpnia żołnierze Batalionu „Zośka” wraz z załogą zdobycznego czołgu Pantera zaskakującym atakiem uwolnili 348 więźniów. Zdążyli w niemal ostatniej chwili. Więźniowie mieli zostać rozstrzelani jeszcze tego samego dnia. „Ściskają nas, całują, śmieją się, dziękują za wyzwoleni. Częstujemy ich papierosami, które chciwie zapalają, a po kilku zaciągnięciach się wybuchają jeszcze większą radością” – wspominał moment wyzwolenia cytowany w artykule żołnierz „Zośki” Tadeusz Zuchowicz „Marek”. Po 74 latach od wybuchu Powstania wciąż trwają zażarte dyskusje na temat jego sensowności. Przeciwstawne oceny również w najnowszej „Historii Do Rzeczy”. „Według mnie Powstanie Warszawskie broni się samo i wynikało z konkretnego planu Polskiego Państwa Podziemnego, AK. Zawsze dziwi mnie, że w przededniu wybuchu powstania tak głośno deliberujemy. Warto było czy nie warto? Dlaczego nie podchodzimy w ten sposób do innych wydarzeń z naszej historii?” – stwierdza historyk i publicysta Tadeusz Płużański. O wiele bardziej krytyczny wobec dowódców powstania jest żołnierz Polskiej Armii Ludowej Jan Rybak „Tarzan”. „Martwy patriota nie przyda się ojczyźnie. Prawdziwy patriotyzm to ciężka praca i umacnianie ojczyzny. Co nam dały zrywy w latach 1830 i 1863? Same tragedie. To się nie mogło udać w tamtych okolicznościach udać, a i tak chwytaliśmy za broń” – stwierdza z goryczą Powstaniec. Sierpień to również miesiąc rocznicy wymarszu I Kompanii Kadrowej z podkrakowskich Oleandrów do Kielc. Moment ten był uwieńczeniem kilkuletniej pracy formacyjnej prowadzonej przez Józefa Piłsudskiego i jego towarzyszy budujących struktury Związku Walki Czynnej i związków strzeleckich we Lwowie oraz innych miastach Galicji. Jak przypomina Tomasz Stańczyk wzorem dla członków tych organizacji niepodległościowych byli Powstańcy Styczniowi. W czerwcu 1914 r., u progu epokowego przełomu jakim okazał się wybuch I wojny światowej we Lwowie zmarł sekretarz powstańczego Rządu Narodowego Józef Kajetan Jankowski. Podczas pogrzebu Józef Piłsudski zwrócił się do otaczających go strzelców w niezwykłym romantycznym tonie, wprost odwołującym się do polskiej tradycji powstańczej: „Nie myśl żołnierzu polski, że Twoja jutrzenka ma być pięknym i różowym zaraniem szczęścia i chwały, że Ciebie będą chowali z tymi honorami, jak dziś, po latach pięćdziesięciu – chowamy wodza naszych dziadów. Twoja jutrzenka to błysk pioruna na czarnej chmurce. Twój grób bezimiennym być może. Ty znajdziesz w lesie nieznanym lub na śmietnisku więziennym – tak jak przed pół wiekiem oni znajdowali”. Michał Szukała (PAP) szuk/
Plus Minus Mimo wielokrotnych zapewnień Kremla o zlikwidowaniu „diedowszczyny", problem znęcania się nad młodymi żołnierzami nie zniknął z rosyjskiej armii. Poborowi wciąż popełniają samobójstwa, uciekają albo zabijają swoich oprawców. Aktualizacja: 12:02 Publikacja: 18:00 W ostatnich latach rosyjska armia stała się jeszcze bardziej zamkniętą strukturą. W efekcie wielu incydentom się zaprzecza, sprawcy są ukrywani, a winę zrzuca się na ofiary. Poziom przemocy w wojsku ponownie jest wysoki Treść dostępna jest tylko dla naszych subskrybentów. Skorzystaj z oferty letniej na dostęp do treści jedynie za 5,90 zł za pierwszy miesiąc! Subskrypcję możesz anulować w dowolnym momencie. Plus Minus Witold Orłowski: Polska zmierza w kierunku stagflacji Każdy kryzys jest inny. Choć nasze kłopoty są ogromne, to Polska poradziła sobie z problemami dużo większymi. Obecnej sytuacji w żadnej mierze nie da się porównać z katastrofą gospodarczą, którą mieliśmy w 1989 roku. Rozmowa z prof. Witoldem Orłowskim, ekonomistą Materiał Promocyjny PZU inwestuje w zieloną energię Grupa PZU stawia na zrównoważony biznes. W ramach strategii „Rozwój w równowadze” na lata 2021–2024 inwestuje w zielone technologie, uwzględniając czynniki klimatyczne, społeczne oraz najlepsze praktyki zarządcze. Plus Minus Moralna godność Ennia Morricone Aby zrozumieć, czego dokonał Enrico Morricone, należy wiedzieć, co Hollywood zawdzięcza kompozytorom europejskim i jak zrewanżowali się im Amerykanie po II wojnie światowej. Plus Minus Harry Ho-Jen Tseng: Rosja to mniejszy brat Chin Niezależnie od tego, jak skończy się ta wojna, Rosja wyjdzie z niej niezwykle wyczerpana. Wiele z jej aktywów zniknie. Na pierwszy plan wyjdzie natomiast partnerstwo z Chinami, w którym Rosja została sprowadzona do podrzędnej roli mniejszego brata. Rozmowa z Harrym Ho-jen Tsengiem, wiceministrem spraw zagranicznych Tajwanu. Materiał Promocyjny Ochrona danych osobowych w branży e-commerce w 2022 r. Sektor handlu elektronicznego stosuje RODO już od ponad czterech lat. Jednocześnie suma kar pieniężnych nałożonych na przedsiębiorców w całej Europie przekracza dwa miliardy euro. Zarówno organy ochrony danych, jak i polski i unijny prawodawca nie próżnują, stawiając coraz więcej barier w elastycznym prowadzeniu biznesu online.